Stawiając pierwsze kroki w dalekich obserwacjach może już nieprzypadkowo fotografowaliśmy z kolegą Tatry spod Kościoła p.w. Św. Marii Magdaleny w Malawie, które w sylwestrowy poranek 2015 roku raziły swoim albedo w oczy. Co to był za warunek. Istniała już wtedy nasza grupa na FB i zaczęły tam hurtowo lądować Tatry z różnych miejsc Podkarpacia, gdy nagle zdjęcie z małym pypkiem między górami wywołało taki raban że szok. Była to pierwsza obserwacja Vladeasy z Tarnicy – rzecz, która wydawała się dla mnie wtedy abstrakcyjna, nieosiągalna ba nawet zdobycie Tarnicy zimą graniczyło z cudem…(bo czerwona kartka była).
Po kilku latach wtajemniczenia podjąłem parę prób bezskutecznie aż do tegorocznych zaduszek…..
Co sprawia, że ta obserwacja śni się niektórym po nocach i jest tak cholernie trudna…. Składa się na to szereg czynników:
- Odległość 257-258 km jak na Karpaty to sporo – zważywszy że oprócz Tatr, Gór Fogaraskich czy Rodniańskich Karpaty wybitnością nie grzeszą.
- Południowy azymut – najgorsze warunki podświetleniowe a co z tym idzie najgorszy kontrast zarówno o wschodzie czy zachodzie.
- Mała wysokość kątowa masywu
- Konieczność czystego nieba na ponad 250 km linii widzenia
- Bardzo nisko idący przebieg drogi światła na linii Tarnica -Vladeasa sięgający 450 m nad gruntem w rejonie miejscowości Tisztaberek na Węgrzech.
- Występowanie w warunkach najlepszego podświetlenia czyli w zimie wysokich inwersji w rejonie wschodniej Panonii gdzie często mgła inwersyją sięga ponad 1000 m – dlatego obraz Vladeasy się przez tą mgłę nie przedostanie.
- Konieczność pobytu na Tarnicy przed wschodem lub po zachodzie Słońca co nie należy do przyjemności na tym ciągle wietrznym szczycie.
Kilka słów o warunku. Z uwagi, że w zimie zawsze Vladeasa wygrywała wojnę postanowiłem tym razem nie celować w inwersję, a wykorzystując fakt powiedzmy dostatecznego podświetlenia azymutu początkiem listopada wycelowałem w warunek zafrontalny z niskim aerozolem i zerowym zapyleniem na linii strzału oraz prawie bezchmurnym niebem na linii obserwacji. Z uwagi na dużą wilgotność powyżej 1500 m pomógł dodatkowo kontrast z odbicia światła. Dlatego jeszcze przed zachodem 2.11. 2023 zameldowałem się z teściem na Tarnicy i czekaliśmy na cud.
Kilka objawów zwiastujących przemawiało za wyprawą na szczyt. Między innymi to – kadr w kierunku Gorganów z punktu widokowego nad Lutowiskami:
Zwróciła uwagę Popadia w Gorganach świetnie widoczna gołym okiem czyli wzrokiem sięgnęliśmy starych rubieży Najjaśniejszej RP
Sama Tarnica i podejście w blasku Słońca a nie w nocy w zimie to inna bajka, choć czasem te schody bolszewickie mogą denerwować…
Na przełęczy miła niespodzianka. Beskidy Skolskie i Gorgany, które przedstawiłem w części pierwszej aż biją po oczach.
Na samym szczycie uwagę zwróciła jasna plama na horyzoncie, którą były skrzące się w słońcu łąki Połoniny Czerwonej na zboczach Syhłańskiego i Tapasu:
Gołym okiem były widoczne może nie tak spektakularnie jak o wchodzie góry Gutyjskie:
I wreszcie 18 minut po zachodzie pojawia się ona Varful Vladeasa, góra na której byłem na której spałem, na której niedźwiedzi się bałem, którą pierwszy raz w życiu zobaczyłem z Kralovej Holi , potem z Łomnicy, na punkcie której zbzikowałem:)…. Tak się przedstawia na pełnym kadrze + kropy. Więcej nic nie komentuje…..
Bardzo serdecznie dziękuję w tym miejscu mojemu drogiemu Teściowi Marianowi za towarzystwo i dobre słowo podczas wyprawy. Dziudziu jesteś wielki!
Bardzo ciekawy tekst i wspaniałe zdjęcia. Gratulacje 👏
Ku chwale ojczyzny obywatelu towarzyszu