Jeżeli ktoś przez to przebrnie jakimś cudem proszę o kontakt i wyślę dyplom tudzież list gratulacyjny.
Ten rok szczególnie wywarł na mnie poniekąd wymóg wytoczenia dalekich obserwacji czyli życiowej pasji albo sposobu na życie – jako oręża pośredniego w walce z otaczającym nas światem pełnym wszelkich wątpliwości, braku poszanowania, braku czasu i opcjonalności. Świata gdzie jeśli nie przekroczysz 200 % normy stajesz się nikim i jednostką, którą tylko warto wspomnieć bo może tak wypada od czasu do czasu.
Zaczęło się bardzo niewinnie. Po pierwszym bagażu doświadczeń z Panonią, już po strzałach przez Adriatyk przyszedł był w grudniu klin wyżowy, który zmusił zacne gremium DO do wizyty przed wschodem na Tarnicy. Vladeasy oczywiście nie było ale zza rubieży Krasnej dał się już z podejścia pod kopułę szczytową Tarnicy zauważyć mały szkopułek – taki skromny i niewinny miraż, który w zmieniającej się refrakcji tańcował na trybie live view jakby mu piórko wsadzić i zachęcał do fotografowania. Był to szczyt Varful Pietrosul Rodnei oddalony od Tarnicy o 216 km. Nota bene szczyt refrakcyjny, którego w normalnych warunkach nie widać